Póki to żyje we mnie, cały czas rezonuje, piszę o tym czasie niesamowitym.
To pierwszy tak liczny wyjazd grudniowy do Domu pod Lipą. Pierwszy taki trochę inny bo ashtangowy, tak bardzo intensywny, wypełniony praktyką. Pierwszy taki z moim wewnętrznym niepokojem, jak to będzie, jak się potoczy. Niepokój znikał stopniowo, w dużej mierze też dzięki miejscu, do którego zawsze jadę jak do domu. Razem z Natalią, którą zaprosiłam tym razem, zrobiłyśmy wszystko by przekonać grupę, że ashtanga jest praktyką dla każdego i mam nadzieje, że nam się to udało.
Słowo wdzięczność w zasadzie nie jest w stanie pomieścić tego, co czuję po tym wyjeździe.
Pozostając w lekkim oderwaniu od rzeczywistości, będąc jeszcze trochę tam, ale już tu, w obowiązkach, życiu, sprawach ważnych i ważniejszych, sycę się wspomnieniem tego czasu i daje na to przyzwolenie.
To już dziewiąty raz w Domu pod Lipą, nie wiem kiedy to się wydarzyło. I to też jest niesamowite.